Translate

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Nowość :)

Dzisiaj zmiana, nie będzie notki z moimi przemyśleniami, tylko chciałabym wam pokazać fragment, a tak dokładnie początek książki którą kiedyś zaczęłam pisać. Moja koleżanka stwierdziła, że jest kiepska, ale jeszcze chciałabym usłyszeć waszą opinię. Jeśli nie będzie się wam podobało, nie będę was dalej nią zanudzała, a jeśli stwierdzicie, że fajne to postaram się co tydzień opublikować następny fragment :)

Rzecz dzieje się w XVIII w. na dworze polskiej rodziny szlacheckiej o radykalnych poglądach. Główną bohaterką jest Florencja, córka wpływowego szlachcica i jego żony. Jest ona zupełnie inna niż jej rodzice, przemawia przez nią tolerancja, empatia i chęć poznawania świata. Zakochuje się w Bartoszu, który przeprowadził się niedawno w jej strony. Twierdzi, że jest szlachcicem, choć rodzice Florencji mają co do tego wątpliwości, z tego powodu zabraniają im spotykania się. Kim naprawdę okaże się tajemniczy Bartosz? Czy ich miłość wygra i będą razem na zawsze? Jakie niebezpieczeństwo czyha na Florencję? 


Zimna miłość

   Rozdział 1
Szepczący wiatr
Urodziłam się 1 sierpnia 1712 roku, w samym środku lata. Wychowałam się w polskiej rodzinie szlacheckiej, której przekonaniem było, że ludzie o niższym statusie, mają prawo bytu, tylko z tego powodu aby usługiwać „szlachetnie” urodzonym. Na dodatek mieli, jak to się teraz mówi, bzika na punkcie czystości krwi. To znaczy: żaden szlachcic bądź szlachcianka nie mógł związać się z przedstawicielem plebsu  albo szlachtą niekatolicką. Nie do pomyślenia był związek człowieka czarnego z białym. Ponadto byli ludźmi bogobojnymi, ale tylko na pokaz. Głównie skupiali się na gromadzeniu majątku i dobrej zabawie. Przypominając sobie to wszystko, aż dziwię się, że wyrosłam na kogoś innego. Nie zgadzałam się z ich poglądami i nie zgadzam nadal, a oto moja historia:

- Panienko pora wstawać, już ranek - jak zawsze budziła mnie moja pokojówka. 
- Słucham? Już ranek? 
- Jaki tam ranek, słońce już dawno wzeszło. Matka panienki organizuje dziś wieczorem bal i chce żeby panienka jej pomogła.
Bale, bale i bale… Kiedy to w końcu znudzi się mojej matce… Wcale nie mam ochoty jej pomagać, ale cóż mogę począć.
- Gdzie ona jest? 
- Oczekuje panienki w jej komnacie.
- A więc dobrze, już do niej idę, tylko się ubiorę i coś zjem.
- Pomogę. - zaoferowała się służąca.
- Nie dziękuje, nie trzeba mi pomagać, tylko mogła by pani przygotować mi coś do jedzenia.
- Polecę to zadanie kucharzowi.
- Fatygować kucharza aby zrobił mi śniadanie? Bez przesady. Jak tak to sama sobie zrobię.
- Oj nie, nie. Gdyby rodzice panienki się dowiedzieli… Lepiej nawet nie myśleć co by ze mną zrobili i z kucharzem.
Według moich rodziców byłoby hańbą, jeśli ktoś z naszej rodziny skalałby swoje ręce pracą w rodzaju gotowania, sprzątania czy prac ogrodowych. Przecież nic by się nie stało gdybym raz przygotowała sobie posiłek i posprzątała po nim. 
- No cóż… Więc w takim razie czy mogła by pani coś mi przygotować? 
- Ależ oczywiście.
Chyba tylko ja w całym moim domu, zwracałam się do służby przez pan/ pani. Ani moi rodzice, ani mój brat tego nie czynią. Sądzili, że nie zasługują na ten tytuł.
Ubrałam się w czerwoną suknię, zjadłam co mi przygotowano i poszłam do matki.

- Witaj mamo, chciałaś mnie widzieć. 
- Oh jesteś, nareszcie. Już myślałam, że ta leniwa służąca nie obudziła cię i nie poleciła przyjścia do mnie. Zrobiła ci chociaż śniadanie? 
- Wszystko wykonała i wcale nie jest leniwa.
Mama popatrzyła na mnie badawczym wzrokiem, ale powstrzymała się od komentarza. 
- Trzeba ustalić co będzie serwowane na balu i ty się tym zajmiesz. Ja już parę dni temu sporządziłam listę gości i porozsyłałam zaproszenia.
- Ile osób przyjdzie? 
- Około 400.
Co?! Taki wielki bal bez żadnej okazji, tylko dlatego, że moja matka ma taki kaprys?!
- Potrawami nie mógłby się zająć kucharz? Uważam, że lepiej niech sam wymyśli co zaserwuje.
- Pamiętaj moje drogie dziecko, w taki sprawach nie ufaj klasie niższej. W ogóle im nie ufaj! 
- Więc co byś chciała, aby znalazło się na stole? 
- A o tym, to już ty zadecyduj. Musisz się w końcu nauczyć organizować przyjęcia.
- Postaram się, tylko nie złość się jak mi nic z tego nie wyjdzie.
- Oj moja córciu. Tobie mogę zaufać złotko, płynie w tobie najczyściejsza krew. - mówiąc to posłała mi uśmiech jaki rzadko gościł na jej twarzy i wyszła.
Kto jej podsunął taki diabelny pomysł, aby mi zlecić wykonanie menu!  Tak naprawdę nie obchodziło mnie to jej durne przyjęcie. Postanowiłam odłożyć to na później. Zamiast zająć się robieniem menu poszłam do ogrodu.
Był 15 maja 1728r. Dzień wydawał się być bezwietrzny. Usiadłam na trawie pod drzewem gdy nagle poczułam wiatr na mojej twarzy, obejrzałam się do dokoła, gałęzie nawet nie drgnęły. To było jakby ktoś chciał mi coś powiedzieć, a raczej wyszeptać i stał przy mnie, tak blisko, że czułam jego oddech. Oddech ten miał zapach iglastego lasu, był bardzo przyjemny, moje zmysły zatraciły się na moment, ale zaraz potem się ocknęłam. Nikogo nie było, ale miałam odczucie, jak by przemawiał do mnie anioł, zwiastując mi jakąś bardzo ważną i dobrą nowinę, jakby miała się coś wydarzyć, coś na co czekałam od dawna i bardzo mi tego brakowało. Z pewnością była to zapowiedź czegoś wspaniałego. 
Wsłuchałam się w śpiew ptaków. Zdawały się być takie wesołe i beztroskie, cieszące się każdą minutą, ich krótkiego, ale jakże pięknego życia. Potem zwróciłam uwagę na krzewy, które był równo przycięte. Nie one raczej nie były szczęśliwe, nie miały żadnej wolności, jak zaczęły rozwijać się w stronę, którą sobie same obrały, były zaraz ścinane i wracały do momentu, kiedy chciały otrzymać trochę wolności. Można je porównać właśnie do mnie, gdy sama podejmuję jakąś decyzję, która nie podoba się moim rodzicom, zostaje ona natychmiast prostowana i zmieniana, bardzo często bez mojego zezwolenia. A już nawet nie mówiąc o mojej przyszłości. Szczególnie moja matka ingeruje nawet w najbardziej prywatne sfery mojego życia. Interesuje się wszystkim tylko nie tym, czym naprawdę powinna. Nigdy jej nie ma, gdy ją potrzebuję, ona myśli, że wie o mnie wszystko, ale tak naprawdę, pomimo jej wścibskości, nie wie o mnie nic. 
Znowu poczułam ten dziwny wiatr, tylko tym razem nie wiedziałam o czym chciał mnie poinformować, już nie był taki przyjemny jak wtedy, był znacznie silniejszy i nie miał już tego przyjemnego zapachu. Niczym nie pachniał. Miałam wrażenie, że chce mnie przed czymś ostrzec, zdawał się być zimniejszy. Całkowicie wyrwało mnie to z marzycielskiego nastroju. Upewniłam się, że nadal nikogo nie ma i powiedziałam praktycznie w powietrze.
- Czego chcesz ode mnie? Kim jesteś?
 I nic, wszystko wydawało się być takie samo. Ten dziwny wiatr ucichł, na nic mi nie odpowiadając. A tak w ogóle co ja myślałam? Że wiatr mi odpowie…? Przecież to był tylko wiatr, przynajmniej wtedy tak mi się wydawało.


2 komentarze:

  1. Aż zapadło mi dech w piersiach. Piękne! Nie mówię Ci tego, żeby było Ci miło, ale to jest najprawdziwsza prawda. Musisz to kontynuować na blogu. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Całkiem niezłe :]Trochę zbyt mało opisów i dialogi zbyt hymm... nic nie znaczące, ale sam pomysł ciekawy. Może spróbujesz kontynuować na blogu?
    pretty-and-colour.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń